Fragment wywiadu który przeprowadziłem, z właścicielem sieci sklepów zoologicznych Zielone ZOO – Tomaszem Dobiesem. Opowiada on o etapach doprowadzających go do sukcesu
KB: Dzisiaj w studio gościmy Tomka Dobiesa — właściciela sieci sklepów zoologicznych Zielone Zoo, prywatnie mojego przyjaciela oraz człowieka od którego bardzo wiele się nauczyłem — rzeczy dobrych jak i złych. Ale to chyba tak zawsze jest. Mam nadzieję, że tych dobrych było więcej. Nasz gość osiągnął w życiu kilka sukcesów, dlatego opowie o tym, jak udało mu się ich dokonać. Pierwszym tematem są… motyle. Tomku powiedz, było to kiedy byłeś nastolatkiem. Co się stało w Twoim życiu?
TD: Było to kilka lat temu. Cała historia będzie o takim motylku, który nazywa się paź królowej, po łacinie papilio machaon. W Polsce jest to gatunek chroniony. Jest to duży motyl, wszyscy znają go z lekcji biologii — jest na okładkach. Jako nastolatek (to było wiele, wiele lat temu) miałem takie pragnienie: chciałem tego motyla złapać. Marzyłem, żeby mieć takiego motyla. Pamiętam jak jechałem kiedyś samochodem i leżał na jezdni taki rozjechany… Tak żałowałem, że go nie mam i że ten rozjechany to nie do końca to co chciałem. To co ma ten motyl symbolizować.
To co w ogóle się zdarzyło potem, to te motyle. To był jeden z takich elementów, które potem nazwałem, że to są „cudowne, niezwykłe przypadki”. Takich rzeczy w moim życiu zdarzyło się kilka.
(…)
Nie wiedziałem co się wydarzy, chciałem po prostu mieć tego motyla. Zrodziło się pragnienie, marzenie… Nie miałem pojęcia, że będę go miał.
To było takie, że narastało, narastało, aż się zdarzyła taka chwila, że to jest. To jest taki moment, że możemy to wykorzystać.
(…)
KB: O.K., pojawił się ten punkt, czyli w tym momencie jest to motyl. Wziąłeś tego motyla do domu i…?
TD: Tak, złapałem, wziąłem do domu.
KB: Męczyłeś, dręczyłeś go tam zapewne…?
TD: Przy tym motylu zdarzyły się następne dwie niezwykłe okoliczności. Takie momenty sprawiają to, że to coś drobnego przeradza się w coś wielkiego. Cała moja historia z tym motylem trwała dwa lata. Napisałem dosyć dużą pracę i osiągnąłem niezwykłe osiągnięcie, jak na moją skalę. Gdy to opracowanie wysłałem do publikacji, to okazało się, że to są bardzo fajne rzeczy i teraz o tym opowiem.
Zdarzyło się coś takiego: Wziąłem sobie tego motyla. Złapałem samicę. Miałem na listku jajko i przyniosłem je do domu taki zafascynowany, mówię: łał, mam pazia królowej. Przyszedłem do domu i taka ukazała się refleksja: kurcze, co z tym paziem królowej mogę zrobić?
KB: No właśnie, pogłaskać nie idzie…
TD: To był jeszcze dzień. Narwałem listków koperku i posadziłem tego pazia królowej na parapecie i nic się nie działo. Ten motyl, gdy było słońce leciał do szyby. Zupełnie nic szczególnego nie działo się z tym motylem, ta samica nie chciała składać żadnych jajek. Mówię: „tragedia”. To był wieczór, była późna godzina. Mówię: „kurczę, na drugi dzień go wypuszczę”.
Mieć pazia królowej to było moje marzenie. To było coś takiego, co zrealizowało się, dostałem coś niezwykłego…
KB: …i koniec…
TD: „Muszę to porzucić” — tak sobie myślałem. I to jest właśnie niezwykła rzecz, gdy dzieją się takie cudowne rzeczy, to dokonuje się etapami. Pojawia się również taki moment, że mówię sobie „koniec”. Wtedy jednak się nie poddałem. Miałem biurkową lampkę, taką jak kiedyś mieli wszyscy z takimi klasycznymi żarówkami.
KB: Klasycznymi, już dzisiaj nielegalnymi 100-watowymi…
TD: Tak. Żadna energooszczędna, żaden halogen. Miałem taką żarówkę na biurku i był już wieczór, nadchodziła noc i ten motyl był przeziębnięty. Dlatego nie ruszał się, siedział spokojnie na tym koperku, na którym go posadziłem. Mówię: „kurczę blade, zrobię tak jak to się dzieje w naturze”. Wziąłem żarówkę, poświeciłem sobie na tę samicę i zaczęła się nagrzewać. Siedziała na tym koperku odwrócona do góry nogami. Nagle zniosła jajko! — I to było coś niezwykłego!. Później okazało się, że to jest cała technologia. Opracowałem ją wtedy w oparciu o niezwykły przypadek, który się wtedy dokonał.
Gdybym nie zrobił tego i powiedziałbym: „A idę spać. Rano go wypuszczę.”, albo miałbym jakąś inną lampkę lub jej nie miał, albo zapalił światło lub żarówkę energooszczędną…
Chodzi o niezwykłość — niezwykły przypadek. Niezwykłość tej okoliczności była taka, że elementy, które się zgrały zrobiły to w doskonały sposób — zdarzyły się tak jedna po drugiej. A ja byłem w nieświadomości, że te elementy się zgrywają. Działo się to nagle i odsłaniało coś, co potem stało się moim technologicznym standardem. Okazało się, że to jest właśnie ta procedura, aby pazia królowej rozmnożyć. Nie ma innej możliwości! Jeżeli ktoś hoduje pazie królowej sztucznie, to czyni to w dużych namiotach z mleczną białą folią (są to leptoteraria) i motyle te, w tak zaaranżowanym środowisku przypominającym ich naturalne otoczenie, latają i są w stanie tam się rozmnożyć. Sztucznie nie da się tego zrobić.
U mnie to się dokonało — ta samica zniosła jajko. Mówię sobie: „kurczę, łał! Nie wiem jak opracowałem technikę znoszenia jaj…”. Jak się później okazało, nie mogłem poprawić tej technologii, ona zawsze wyglądała dokładnie identycznie: samicę trzeba było powiesić do góry nogami, podświetlić lampą i ona składała jedno jajko.
W taki sposób od tej samicy uzyskałem sto jaj. Tej techniki nigdy nie poprawiłem, przez dwa lata nie dało się już jej udoskonalić. Chodzi o to, że cała niezwykłość polegała na tym, że to był zbieg okoliczności. To był kolejny zbieg okoliczności, który mi pokazał — idziesz do przodu.
(…)
Zbierałem wszystkie książki związane z tą tematyką, które były wydawane w Polsce. Nie było, i do dziś nie ma, książek na ten temat. Nie było żadnej pracy naukowej, nie było Internetu, nie było dostępu do informacji. A poza tym, nawet w Internecie nie ma takich informacji. Dzwoniłem do instytutów naukowych do Poznania. Również nie wiedzieli w jaki sposób rozmnażać pazia królowej.
Było to fascynujące. To już był koniec tych niezwykłości, bo zakończyła się ona tym, że opracowałem schematy znoszenia jajek i opracowałem schematy łączenia. Nie potrzebowałem nic więcej, zupełnie nic więcej.
KB: Reszta to już była zwyczajna praca.
TD: Do osiągnięcia sukcesu nie potrzebowałem nic więcej. Reszta to już była praca, mój wysiłek, bardzo duży, jaki włożyłem w pracę naukową. Wyhodowałem setki motyli, opisałem cały proces hodowlany, opublikowałem to w gazecie naukowej. Bardzo się z tego artykułu cieszyłem. Nie słyszałem do tej pory, żeby ktokolwiek opracował tę technikę i jestem z tego bardzo dumny. Po prostu to jest… najwspanialsze! To jest to, co ja określam w ten sposób — to przychodzi z góry, z zewnątrz. Gdybym nie miał tych niezwykłych przypadków, to w życiu bym tego nie osiągnął.
KB: Tomku opowiadasz nam o czynnikach, które doprowadziły cię do sukcesu. Jednym z tych czynników była otwartość na pewne niezwykłe rzeczy, chęć zobaczenia tego jak dzieją się małe, drobne rzeczy, które można pociągnąć dalej. Mówiliśmy o motylach, powiedz teraz kolejną, nieco podobną rzecz — historia karpi. To było troszkę później?
TD: Było dokładnie identycznie — mówimy o schemacie. Z karpiami była ta sama historia. Zaczęło się w 1990 roku. Otwierają się bramy kraju, zalewa nas towar zza granicy. My, moja rodzina jesteśmy z terenu przygranicznego, jestem z Gorzowa Wielkopolskiego, zatem cała rodzina jeździła do Niemiec, przywoziła soki. Miałem na szafie ustawione kartoniki po sokach…, coś, co dziś wydaje się obłędem — kto dzisiaj zbiera kartoniki po sokach?….
Cała audycja do przesłuchania tutaj
Do kupienia ksiażka m.in z wywiadem Tomasza Dobiesa i Andrzeja Burzyńskiego tutaj
Krzysztof Burzyński
Be the first to comment on "Efekt motyla"